wtorek, 10 stycznia 2012

Rozmowa z Davidem Chocronem - aktorem i współscenarzystą "Operacji Opera"

Przyjechałeś do Norwegii z USA - z jednego wielokulturowego kraju do drugiego – multikulturowość jest dla Ciebie czymś oczywistym, czy starałeś się przenieść swoje doświadczenia do spektaklu "Opera Operacja"?

Wyjechałem z multikulturowego Nowego Jorku do Norwegii pod koniec lat 70-tych. Oslo w 1978 roku wyglądała trochę jak Kraków dziś. Na ulicach można było usłyszeć tylko jeden język, odcienie kolorów skóry były jednolite, to nie było miasto przypominające kosmopolityczną sałatkę. Na moich oczach Oslo stawało się powoli coraz bardziej wielokulturowym miastem. Jednym
z pierwszych składników tej sałatki byli Polacy, którzy przybyli do Norwegii na początku lat 80-tych. To właśnie w tym czasie poznałem Ninę (Nina Witoszek-FritzPatrick – współscenarzysta „Operacji Opera”).

Jeśli ktoś ma umiejętność obserwacji i pochodzi z takiego tygla wielokulturowego jakim jest Nowy Jork, potrafi przedstawić grupy etniczne
w sposób bardziej precyzyjny. "Uogólniając konkretnie" brzmi jak sprzeczność, ale jest to klucz do dobrej charakteryzacji i do dobrego humoru.


Upłynęło już trochę czasu od twego pobytu w Polsce i od premiery „Operacji Opera”. Jak teraz mógłbyś podsumować Waszą pracę nad projektem i rezultat tej pracy?


Jak już wielokrotnie mówiłem, doświadczenie „Operacji Opera” było doskonałym przykładem tego, jak życie potrafi czasem naśladować sztukę. Problemy z komunikacją, różnice kulturowe i wynikające z tego frustracje były czymś, czego doświadczaliśmy w naszej codziennej pracy nad spektaklem. Nasze przeżycia naśladowały dość dokładnie, to co działo się w historii, którą przedstawialiśmy na scenie. I jak w naszej opowieści, obie strony - polska
i norweska – zaczęły się w końcu bardzo lubić, a nawet przyjaźnić. Nasze rozstanie okazało się wręcz fizycznie bolesne. Powiedziałbym, że było to dla mnie zadziwiające i inspirujące doświadczenie!


Jaka była reakcja publiczności, która miała okazję zobaczyć „Operację Opera” w Polsce i Norwegii?

Bez wątpienia najlepiej zrozumieli spektakl Polacy mieszkający w Norwegii, którzy widzieli sztukę w norweskiej Operze. Znali oni wszystkie języki, którymi posługiwaliśmy się w spektaklu, potrafili rozszyfrować wszystkie odniesienia
i mogli siedzieć w budynku Opery, w którym toczyła się akcja naszego przedstawienia. Polacy w Polsce, którzy mają doświadczenie w pracy za granicą również mogli poczuć większą identyfikację z treścią naszego spektaklu niż pozostali, którzy takiej perspektywy nie mają. Szczególnie satysfakcjonujące było to, że polska publiczność znała formę kabaretu i jego reguły, przez co wiedziała, kiedy klaskać (w Norwegii nie istnieje kabaret). Kiedy moja postać "Marcello", przedstawiła wszystkich pracowników po imieniu, polscy widzowie każdego oklaskiwali. Norwegowie nie mieli pojęcia, że tak można zareagować. Sztuka ta jest najlepiej odbierana, gdy na widowni siedzi wielu Polaków. Spektakl grany Norwegii, bez udziału polskiej publiczności jest jak ciało bez krwi.


Od długiego czasu mieszkasz w Norwegii, teraz miałeś okazję spędzić trochę czasu w Polsce, czy możesz powiedzieć jaka jest różnica między polskim i norweskim poczuciem humoru?


To bardzo szeroki temat i z pewnością nadawał by się na pracę doktorską. Nie mogę udawać, że udało mi się poznać różnice między norweskim i polskim poczuciu humoru. Myślę, że Norwegowie i Polacy są do siebie trochę podobni. Różnicą jest to, że Norwegowie od dłuższego czasu są bardziej narażeni na amerykańską rozrywkę. Norwegowie lepiej znają język angielski, więc mogą bez trudności łykać wszystkie filmy i programy telewizyjne z USA i Wielkiej Brytanii bez tłumaczenia. To zmutowało norweskie poczucie humoru i sposób reagowania na humor. Za około 20 lat Polacy i Norwegowie będą wszyscy śmiać się na sposób Hollywoodzki wraz z resztą świata i najbliższymi planetami. Ale to był oczywiście żart.

Co było dla Ciebie najważniejsze podczas pracy nad „Operacją Opera”?

Gdzie znaleźć najlepszy bigos i żurek:) Pobyt w Krakowie był rewelacyjny. Nie chciałem w ogóle wyjeżdżać do Oslo. Niewątpliwie najważniejsze podczas mego pobytu w Polsce było spotkanie z ludźmi. Przy projekcie pracowało tak wiele wspaniałych osób, że mogę jedynie żałować, że była między nami przepaść komunikacyjna. Gdybym mówił po polsku albo gdyby oni lepiej mówili po angielsku jestem pewien, że mielibyśmy mnóstwo ciekawych dyskusji i jeszcze więcej żartów do opowiedzenia. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam jednak że.... być może mielibyśmy odmienne zdania i okazałoby się, że wcale się nie lubimy! Najlepiej było tak, jak było:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz