poniedziałek, 15 lipca 2013

LATANIE TO MARZENIE NAS WSZYSTKICH

Rozmowa z Roberto Strada – reżyserem i kierownikiem artystycznym Voala Project, który gościł na festiwalu ULICA 26 STREET ART.

Skąd wziął się pomysł na założenie właśnie takiego teatru - teatru latającego?

Chcieliśmy prowadzić teatr uliczny i tworzyć naszą własną scenę. Uznaliśmy, że najlepszą scenografią do tego typu pokazów jest niebo. Dzięki temu nasze spektakle może zobaczyć bardzo wiele osób. Latanie to marzenie nas wszystkich, lubimy latać i bawić się tym.

Jaką szkołę należy skończyć, żeby zostać aktorem w waszym teatrze?

Wszystkiego co pokazujemy uczyliśmy się wspólnie pracując w naszym zespole. My nie szukamy akrobatów, czy też aktorów, tylko kogoś pomiędzy. Możemy takie osoby znaleźć w różnych miejscach – w szkołach tańca, w szkołach sportowych, w teatrach i w cyrku. Forma sztuki którą wybraliśmy jest dość szeroka i wymaga różnych umiejętności.

Wasze spektakle robią ogromne wrażenie na widzach. Czym jest dla Was teatr uliczny i w jaki sposób chcecie oddziaływać na publiczność?

W przedstawieniach ulicznych najważniejsze jest zatrzymanie widza, spowodowanie, żeby się nigdzie nie ruszył i wyłączył na chwilę swój iPhone, a to jest najtrudniejsze zadanie. Staramy się robić takie rzeczy, których nie można opowiedzieć na facebooku. Chodzi nie tylko o to, żeby ludzie znaleźli się w przestrzeni publicznej, zakorzenionej w tej rzeczywistości, ale też żeby na chwilę od tej rzeczywistości się oderwali. Chcemy sprawić, aby ludzie nawiązali ze sobą więź i przez moment poczuli to samo. Nieznajomy w takich chwilach może stać się bardzo bliski. To nie wymaga żadnego języka, ponieważ jest poza komunikacja werbalną. Najbardziej interesuje mnie szukanie właśnie takich momentów – momentów wspólnego przeżywania. W dzisiejszych czasach ludzie nie oglądają tego, na co patrzą, tylko się tym dzielą – poprzez Internet, fotografię, a przez to nie widzą siebie nawzajem. Chcemy chociaż trochę to zmienić.

niedziela, 14 lipca 2013

Pierwszy Festiwal Teatrów Ulicznych w Polsce - rozmowa z Aliną Obidniak


Drugiego dnia festiwalu mieliśmy okazję porozmawiać z panią Aliną Obidniak - pomysłodawczynią i założycielką pierwszego w Polsce Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze. O początkach festiwalu słuchali widzowie zgromadzeni na krakowskim Rynku.

Jak powstał Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze?

Był stan wojenny - puste, smutne ulice, niekończące się kolejki do wszystkich sklepów, ludzie zmęczeni, zdołowani. Byłam wówczas dyrektorką teatru w Jeleniej Górze. Mieszkańcy nie mieli siły, ani nastroju chodzić w tym czasie na spektakle. Stojąc w kolejkach i przebywając razem z tymi zmęczonymi ludźmi, uznałam, że trzeba coś zrobić. Jeżeli widz w tej sytuacji nie przyjdzie do teatru, to teatr powinien wyjść do widza.  Tak powstał nasz festiwal.
W tym trudnym okresie lat osiemdziesiątych teatr był promieniem słońca, radością i oknem na świat. Aktorzy z całej Europy przyjeżdżali na własny koszt do Jeleniej Góry. Dzisiaj wydaje się to zupełnie niemożliwe. Byliśmy w stanie zapewnić im jedynie zakwaterowanie, trzy posiłki dziennie i benzynę do samochodów, ponieważ działania uliczne odbywały się na terenie całego, byłego województwa jeleniogórskiego. Festiwal był niezwykłym i radosnym świętem, dzięki któremu ludzie mieli poczucie, że są razem.

Czy festiwal cieszył się dużym zainteresowaniem wśród publiczności?

Jak rozeszła się wieść, że organizujemy festiwal, to przyszli mieszkańcy Jeleniej Góry – tysiące ludzi gromadziło się na rynku. To było wielkie święto, coś niezwykłego i wspaniałego. Każdy dzień kończył się wielką paradą – ludzie brali się za ręce, chodziliśmy po rynku, śpiewaliśmy, a z nami szedł cały tłum mieszkańców. Czasami to trwało do trzeciej nad ranem. W czasie trzech tygodni festiwalu 38 zespołów przebywało razem, wymienialiśmy swoje doświadczenia, powstawały przyjaźnie, miłości. To było coś niezwykłego w jaki prosty sposób, artyści ulicy potrafili wyzwolić w tym tłumie pozytywne uczucia – przyjaźni, bliskości i uśmiechu.
Tak się zaczęła Jelenia Góra, a później był Kraków, Gdańsk, Warszawa, Kalisz, Poznań… wiele miast w Polsce przejęło naszą inicjatywę.

piątek, 12 lipca 2013

ULICA STREET ART wraca do Andrychowa!

O festiwalu ULICA STREET ART w Andrychowie (11.07.2013) rozmawialiśmy z organizatorem przedsięwzięcia – panem Zbigniewem Przybyłowiczem. 

Czy to pierwsza edycja festiwalu ULICA STREET ART w Andrychowie?

Zbigniew Przybyłowicz: Nie, od 1993 do 2002 roku współpracowaliśmy z festiwalem. Przez te dziesięć lat przyjeżdżały do nas spektakle z ULICY.Niektóre były tak spektakularne, że mieszkańcy wspominają je do dziś! Potem było 10 lat przerwy i teraz ku mojej radości, do tej współpracy wracamy.

Przez te 10 lat odbywały się tu pokazy teatru ulicznego?

Z.B.: Przez te lata kiedy nie było festiwalu co roku gościliśmy teatry uliczne, ale były to jeden lub dwa spektakle.

Jakie spektakle gościły w Andrychowie w ramach ULICY STREET ART?

Z.B.: Przyjeżdżały do nas teatry z Ghany, Australii, Francji, Hiszpanii, Łotwy, Rosji, z całego świata. Prezentacje odbywały się w innym miejscu niż teraz. W tym roku teatry występują na Placu Mickiewicza.

Czy był jakiś występ, który szczególnie zapamiętała andrychowska publiczność?

Z.B.: Największym widowiskiem był występ teatru z Francji. W trakcie spektaklu, na placu rozpinały się maszty wysokie na 12 metrów, a pomiędzy nimi zawieszona była lina po której chodziły dwie osoby. Na trapezie wisiała akrobatka, a za nią widać było ścianę sztucznych ogni. Widownia szalała z zachwytu.

Czy festiwal cieszy się dużym zainteresowaniem wśród mieszkańców Andrychowa?

Z.B.: Kiedy spektakle odbywały się cyklicznie, w ramach festiwalu, to wszyscy byliśmy zaskoczeni frekwencją. Na spektakle przychodziło po kilkaset osób. Mam nadzieję, że tak będzie i dzisiaj.

czwartek, 31 stycznia 2013

RONDO z Justyną Orzechowską


W sobotę i w niedzielę (2,3 lutego) na Gzymsików odbędzie się premiera "Ronda" B. Schaeffera. Jedną z głównych ról w spektaklu zagra Justyna Orzechowska. 

Jakie jest Twoje dotychczasowe doświadczenie teatralne?

Justyna Orzechowska: Do zespołu Teatru KTO dołączyłam w lutym zeszłego roku. Wcześniej miałam do czynienia wyłącznie z teatrem słowa. W 2011 uzyskałam tytuł aktorki dramatu w Sekcji Teatrów Dramatycznych ZASP. Wcześniej pracowałam w Polskim Stowarzyszeniu Estradowym- PSE Polest, gdzie zdobywałam pierwsze doświadczenia i hartowałam ducha, żeby móc wykonywać ten jakże niewdzięczny acz piękny zawód;) .Na początku 2011 roku trafiłam pod skrzydła Ziuty Zającówny i jej teatru Proscenium, z którym współpracuję do dziś. Zagrałam Ofelię w spektaklu pt."Pojedynek, czyli gry i grymasy" ,w reżyserii Ziuty oraz w przedstawieniu "Czarne słowa - spotkanie z Innym". Współpracuję także z Teatrem Plejada. 

Jak idą przygotowania do spektaklu „Rondo”?

Przygotowania idą sprawnie-właśnie wchodzimy w trzecią, końcową fazę prób i od środy zaczynamy próby generalne.

W jakiej roli zobaczymy Cię na scenie?

W spektaklu gram Irenę-asystentkę redaktor-nie! na miłość boską - redaktorKI naczelnej!

Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas prób do „Ronda”?

Moja mentorka Ziuta Zającówna zawsze wbija mi do głowy, że praca nad sztuką ma być przede wszystkim przyjemnością a nie zastanawianiem się jak trudne jest postawione przede mną zadanie. Staram się podchodzić do tych zadań, jak do kolejnej przygody i sprawiać, by były one frajdą dla mnie i dla ludzi z którymi pracuję. Przy pracy z Piotrem (Bikontem), który jest i świetnym reżyserem i co ważniejsze-człowiekiem oraz koleżankami i kolegą z KTO, przychodziło to łatwo... Choć oczywiście nie zawsze się to udawało, szczególnie, kiedy pod koniec pracy dochodzi zmęczenie. Chyba właśnie to było momentami najtrudniejsze.

Co Ci się najbardziej podoba w dramacie Schaeffera?

W tej sztuce najbardziej podoba mi się jej wielowymiarowość. Zapraszam każdego, kto jest ciekaw, jak wyglądają zakulisowe rozgrywki ( i zagrywki) w redakcji pisma kobiecego! Kierowanego na dodatek przez Piotra Bikonta!;)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

AUDIENCJA w KTO


W ostatni weekend na scenie Teatru KTO można było zobaczyć spektakl Bogusława Schaeffera pt. „Audiencja III czyli raj Eskimosów”. Wszystkie role w przedstawieniu odgrywa dwójka aktorów – Katarzyna Michalska i Marcel Wiercichowski. Artyści zgodzili się opowiedzieć nam o swojej „Audiencji”.

Jak czuliście się na scenie Teatru KTO?

Katarzyna Michalska: Występowało się super! Chociaż zagranie tego spektaklu po tak długiej przerwie była dla nas wyzwaniem.

Spektakl „Audiencja III czyli raj Eskimosów” gracie już od dawna. Jak doszło do jego powstania?

Marcel Wiercichowski: Korzenie tego spektaklu sięgają jeszcze mojego liceum. Pewnego poniedziałkowego wieczoru w TV zobaczyłam „Scenariusz dla trzech aktorów” Bogusława Schaeffera. To odmieniło mój świat i zamiast pójść na studia na Akademię Muzyczną, poszedłem do szkoły teatralnej. Na trzecim roku profesor Bogusław Semotiuk przyniósł nam tekst Schaeffera „Audiencja…”. Zrobiliśmy go jako dyplom i gramy ten spektakl już 13 lat. 

Wasze przedstawienie nie jest jednak wierne sztuce Schaeffera, jak dużo jest w spektaklu improwizacji i waszych własnych tekstów?

M.W.: Żadna z tych scen, która jest w scenariuszu nie istnieje w naszym spektaklu. Tekst Schaeffera jest partyturą na wyobraźnię aktora.
K.M.: Nasze przedstawienie jest taka plastelina - zawsze jest jakaś zmiana, zawsze kształtujemy je trochę inaczej. 

Podobno mieliście okazję zagrać ten spektakl przed autorem – Bogusławem Schaefferem.

M.W.: Schaeffer był na tym spektaklu 3 razy z rzędu. Zaprosił nas nawet na swój benefis. Graliśmy w Wałbrzychu na sali koncertowej między pulpitami, zaraz po koncercie, który stanowił pierwszą część benefisu. To był dla nas wielki zaszczyt.

Czy po tylu latach grania spektaklu, nadal lubicie w nim występować?

K.M.: My ten spektakl kochamy! Będziemy dążyć do tego, żeby na emeryturze teatralnej nadal grać Audiencję. Myślę, że to będzie ciekawe – my będziemy starsi i ten spektakl też zestarzeje się razem z nami. To jest właśnie piękne w tekstach Schaeffera, że one dojrzewają i starzeją się razem z aktorem, czego znakomitym przykładem jest „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”. 

Jaka publiczność przychodzi na wasze spektakle?

K.M.: Schaeffer jest dla ludzi z wyobraźnia i to szeroko pojętą. Jak ktoś idzie na sztukę Schaeffera to wie na co przyszedł. Ta publiczność jest cudowna i właśnie dla takiej publiczności każdy aktor chce grać.

Spektakl będzie jeszcze gościł na scenie na Gzymsików. Serdecznie zapraszamy!

sobota, 14 lipca 2012

25 lat minęło...


Jubileuszowy Festiwal Teatrów Ulicznych ULICA 25 STREET ART już za nami! Przekonajcie się  co sądzi o tegorocznej edycji dyrektor Jerzy Zoń.

Jak ocenia Pan tegoroczny Festiwal ULICA 25?

Myślę, że ta edycja była pewnego rodzaju podsumowaniem i dobrą okazją do pokazania tego, co zmieniło się w polskim teatrze przez ostatnie 25 lat. W tym roku starałem się pokazać konkretne przedstawienia, unikaliśmy teatrów ognia i tego typu małych eksperymentów ulicznych. Nie było też dużo klaunady, a jeśli była to na bardzo wysokim poziomie, mam tu na myśli świetne teatry - Pinezka i Nikoli. Naszym założeniem było pokazanie szerokiej panoramy polskich teatrów ulicznych, zaczynając od gigantycznej, rozdmuchanej dekoracji Teatru Biuro Podróży, po spektakle kameralne i bardzo proste, takie jak te zaprezentowane przez Teatr Gry i Ludzie i Teatr AKT. Teatr Gry i Ludzie zasługuje na szczególne uznanie, bo mimo deszczu nie przerwał swojego spektaklu. Postaram się zaprosić ich jeszcze w przyszłym roku, żeby zagrali w bardziej komfortowych warunkach. W czasie Festiwalu mogliśmy też obejrzeć dwa przedstawienia Teatru Snów, który ma swój rozpoznawalny styl i jest teatrem prekursorskim jeśli chodzi o język ulicy. 

Czy widzi Pan dużą różnicę między współczesnymi spektaklami ulicznymi a tymi sprzed dwudziestu pięciu lat?

W teatrze polskim nie widać jakichś większych zmian. Wciąż jest parę bardzo dobrych grup, które szukają, walczą o swoje miejsce i to trzeba docenić. Coraz więcej pojawia się spektakli granych na ulicy, które właściwie nie są typowo uliczne, bo równie dobrze można by je zagrać w sali. Na szczęście niezmiennie jest tak, że polski twórca nie wyjdzie na ulicę dopóki nie ma czegoś do powiedzenia. 

Poza spektaklami polskimi można było też zobaczyć przedstawienia hiszpańskie, bo hasłem tegorocznej edycji był „Most Polska-Hiszpania”.

Hiszpanie nie zawiedli. Na Rynku mogliśmy oglądać spektakularne widowisko „The Wolves” teatru Deabru Beltzak, w którym wykorzystano niesamowite marionety wilków. Ostatniego dnia wystąpił Teatr Kamchàtka. Ten zespół jest mistrzowski sam w sobie i oczywiście aktorzy udowodnili to swoim spektaklem. Bardzo ciekawy projekt taneczny przygotowała także Barbara Wysoczańska razem z hiszpańskimi artystkami z zespołu Les Filles Föllen. Spektakl  „Ławka dla dwojga” La Calabaza Danza-Teatro zachwycił swoją prostotą i bezpretensjonalnością. W tym roku daliśmy taki mały smaczek Hiszpanii, a w przyszłym  będziemy rozszerzać ten most.

W jaki sposób zostanie on rozszerzony?

Myślę, że pokusimy się o warsztaty cyrkowo-teatralne, które poprowadzą Hiszpanie z polskimi aktorami. Chcielibyśmy zaprosić też kilka parad, żeby pokazać szersze spektrum.  Być może rozszerzymy formułę o inne państwa, na przykład o Niemcy.

Czy już szykuje Pan program kolejnej edycji?

Za tydzień jadę do Francji i zobaczę ok. 60 przedstawień w Chalon-sur-Saône. Będzie zatem z czego wybierać.  


poniedziałek, 9 lipca 2012

Dom dla Kamchàtki


Zaraz po spektaklu Kamchàtka,  na Rynku Głównym odbyło się spotkanie z aktorami grającymi w tym niesamowitym przedstawieniu. Tak  jak i w czasie spektaklu, było duuużo śmiechu i panowała przyjazna atmosfera.

Skąd wzięła się nazwa zespołu Kamchatka?

Kamczatka to strategicznie ważne miejsce. Myśląc o nazwie nie czytaliśmy jej jednak dosłownie. Dla nas oznacza ona część lądu, która jest bardzo daleko, ale jednocześnie jest to miejsce, które każdy z nas nosi w sobie i przez to jest ono wszędzie.

Czy w czasie Waszych występów przydarzyła się Wam jakaś zabawna sytuacja?

Spektakl Kamczatka opowiada o grupie imigrantów, którzy szukają w nowym kraju swojego domu, w którym mogą zamieszkać, dlatego wchodzimy do mieszkań obcych ludzi. Raz we Francji weszliśmy do domu, w którym mieszkało małżeństwo z małą córką. Przekroczyliśmy próg oczywiście nic nie mówiąc, bo w tym spektaklu nie używamy słów. Kiedy byliśmy już w środku kobieta nagle zaczęła powtarzać imię swojej córki - „Jamila”. Okazało się, że dziewczynka gdzieś zniknęła, kiedy wchodziliśmy i nie wiadomo było gdzie się podziała. Wtedy po raz pierwszy Kamchatka przemówiła i wszyscy powtarzaliśmy imię „Jamila”. Obeszliśmy cały dom i w końcu udało się ją znaleźć.

Jak państwo oceniają odbiór Waszego spektaklu przez widzów w Polsce?

Magia tego spektaklu dla nas i być może dla widzów również, polega na tym, że nic nie jest napisane. Podobnie jest kiedy spotykamy się z chłopakiem albo dziewczyną - nie mamy żadnego scenariusza, którym musimy podążać, żeby skończyć w łóżku. Czasami się to udaje, a czasami nie i nigdy tak na dobrą sprawę nie wiadomo dlaczego. Są miliony powodów dla których może się udać albo też nie. Dzisiaj mogliśmy oglądać różne reakcje publiczności i tez nie wiemy dlaczego, może dlatego że akurat ktoś miał dobry dzień albo też zły. Szukając domu doszliśmy do miejsca, gdzie na balkonie stała rodzina, machała do nas, pozdrawiała nas i dla nas było oczywiste, że znaleźliśmy swoje miejsce. Oczywiście organizatorzy tej imprezy rodzinnej nie wiedzieli, że zespół jest grupą imigrantów, którzy od lat tułają się po świecie w poszukiwaniu upragnionego domu, dlatego kiedy gospodarze zobaczyli grupę dziwnych ludzi z walizkami, nie wpuścili nas do upragnionego mieszkania. Nie dlatego, że byli Polakami. To mogło się zdarzyć w każdym innym miejscu. Nie zaprosili nas, ponieważ po prostu nie wiedzieli jaka jest nasza historia.

Jak oceniacie reakcje polskich widzów, jak Polacy przyjmują gości do swego domu na tle innych nacji?

Dla nas nie ma narodów, dla nas istnieją tylko ludzie. Ludzi, którzy mają inne kultury, którzy śpią po różnych stronach łóżka. Każdy jest inny i nie ma znaczenia czy jest Polakiem, Włochem, Hiszpanem, czy Izraelczykiem…    

Rozmowa z zespołem niestety nie została dokończona z powodu oczekujących już na swój występ Cyklistów. Dyrektor Jerzy Zoń obiecał jednak, że nasi hiszpańscy goście opowiedzą więcej o swoim zespole na przyszłorocznym festiwalu.