wtorek, 3 maja 2011

"Technika" to jest pierwszy widz...

Rozmowa z Andrzejem „Czoperem” Czopem – akustykiem, będącym w Teatrze KTO od ponad 25 lat.

Kiedy i jak zaczęła się Twoja przygoda z KTO?

Tak naprawdę moja przygoda z teatrem zaczeła się od teatru STU i to jeszcze za moich czasów studenckich. Byłem wtedy (w latach 1976-1981) stałym bywalcem najlepszego w Polsce studia nagrań, znajdującego się przy Alejach Krasińskiego, w siedzibie teatru STU. Tam poznawałem teatr „od kuchni”. Poznawałem ludzi sceny, techniki teatralne – jednym słowem chwyciłem bakcyla, jakim jest teatr. Znane mi były spektakle „Pacjenci”, „Szalona Lokomotywa”, ”Donkichoteria”. Uczestniczyłem w realizacji akustycznej przedstawienia „Król UBU”. Bywając w STU prawdopodobnie po raz pierwszy zetknąłem się z ówczesnym aktorem tego teatru – Jurkiem Zoniem. Stan wojenny na parę lat przerwał moje związki z teatrem. Nasze drogi już na dobre zeszły się dopiero w Teatrze KTO. W 1985 (a może nawet wcześniej, w 1984 roku), przyszedłem obsługiwać dźwięk podczas kręcenia filmu ze spektaklu teatru KTO „Parada Ponurych”. Potem był „GMACH”, dostałem propozycję współpracy... Tak to się zaczęło i trwa do chwili obecnej.

Do której sztuki KTO masz największy sentyment i dlaczego?

Wszystkie przedstawienia teatru KTO pozostawiły coś głębokiego we mnie. Tutaj w teatrze nie było nigdy czegoś takiego, że czuło się niechęć do jakiejś sztuki. Generalnie lubię każdy ze spektakli na swój sposób. Zawsze w przedstawieniu starałem się znaleźć coś, co było i dla ducha, i dla ciała. Człowiek się zżywał z całą tą akcją, z aktorami, z działaniami i myślami, które buzowały w głowie po obejrzeniu całości. Bo musisz wiedzieć, że technika to jest pierwszy widz, który jest nieraz bardzo okrutny i krytyczny w stosunku do reżyserów i aktorów. Stare wygi – aktorzy czy reżyserzy – bardzo często słuchają się i inspirują uwagami ludzi, którzy są na co dzień po drugiej stronie.

Czemu zdecydowałeś się na pracę w teatrze ulicznym?

Moje początki to nie ulica, a Teatr Satyry „Maszkaron” w podziemiach Wieży Ratuszowej. Był to klasyczny teatr ze sceną pudełkową. Przychodziło się do tego samego miejsca, o tej samej porze, wg ustalonego repertuaru. Pracując jednocześnie w teatrze KTO byłem ciągle w innych miejscach, w innej przestrzeni . To był inny teatr, który nie był tworzony w typowej sali teatralnej. Te pierwsze sztuki jak „Gmach”, „Przedstawienie Pożegnalne” czy „Do Góry Nogami”, z którymi się zetknąłem, były grane m. in. w Rotundzie, w adaptowanych pomieszczeniach, w dziwnych ciekawych miejscach, a nie w teatrze. Zespół aktorski i techniczny (2 osoby) budował całą scenografię, przygotowywał rekwizyty, organizował sobie garderobę itd. Jednym słowem był samowystarczalny. Graliśmy w różnych miastach, krajach. Ulica stała się dla mnie miejscem o wiele ciekawszym od klasycznego teatru i dlatego też tu jestem.

Trudniej nagłośnić spektakl w plenerze czy w zamkniętej przestrzeni? Czy nagłaśnianie wielkich plenerowych widowisk jest wyzwaniem?

W sali jest łatwiej, bo masz z reguły wszystko gotowe, a ulica rządzi się okrutnymi prawami. Są różne przestrzenie, które trzeba odpowiednio nagłośnić. Miałem parę dość trudnych spektakli m.in. „Przedstawienie pożegnalne”, w którym śpiewane były piosenki na żywo, z podkładami muzycznymi – pół playback. To były moje pierwsze doświadczenia teatralne.

Gdyby nie teatr to…

Na pewno nie pracowałbym w fabryce i nie podbijałbym karty zegarowej!

Z teatrem zwiedziłeś wiele ciekawych miejsc na ziemi. Czy jest jedno najciekawsze?

Było wiele pięknych i cudownych miejsc. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie wyjazd do Kostaryki (to jest Ameryka Środkowa). Mieliśmy podróż z przygodami. Mieliśmy lecieć przez Nowy Jork, a wylądowaliśmy z powodu zimy stulecia w Chciago. Stamtąd lecieliśmy do Nowego Orleanu, następnie przesiadka w Meksyku aż dotarliśmy w końcu do San Jose. Tam spędziliśmy prawie dwa tygodnie. To był pierwszy taki egzotyczny wyjazd KTO. Przedstawialiśmy spektakl „Cinema”, który na drugiej półkuli był odebrany tak samo dobrze jak we Francji, Polsce czy w Niemczech, a to zupełnie inna społeczność i zupełnie inna mentalność.

Jakie miejsca chciałbyś jeszcze odwiedzić?

Ja myślę, że kiedyś z teatrem wybierzemy się do Australii i Nowej Zelandii. To jest takie małe, ciche marzenie. Może jeszcze Indie...

Czego lubisz słuchać prywatnie?

Jestem zdecydowanie fanem muzyki Astora Piazzollego i oczywiście wielkich zespołów z moich czasów – Led Zeppelin, Pink Floyd. To są te klimaty, w których się dobrze czuję. Jeśli chodzi o polską muzykę, to jest z tym trochę gorzej. Jestem fanem zespołu Raz dwa trzy, prowadziliśmy razem różne koncerty i te klimaty mnie cieszą. Wracam do czasów studenckich – grupa Pod budą (Andrzej Sikorowski), Wojtek Belon – dawne czasy, Jacek Kaczmarski...

Moje życiowe motto brzmi...

Człowiek uczy się całe życie, a każdy dzień to kolejna nauka.