Rozmowa z Jackiem Buczyńskim, aktorem Teatru KTO.
Kiedy i jak zaczęła się Twoja przygoda z KTO?
Dawno. Tak dawno, że nie pamiętam. W Krakowie to już będzie chyba z 14-15 lat…
Pierwsze wspomnienie związane z teatrem?
Urodziłem się w małym mieście, w którym teatru nie było. Czasem gościły u nas teatry objazdowe – pamiętam jakiegoś oszalałego aktora z Rzeszowa, który nawiedzał szkoły i na salach gimnastycznych recytował jakieś dziwne wiersze… Ale było to raczej przeżycie śmieszne niż poważne.
Do której sztuki KTO masz największy sentyment i dlaczego?
Hmm... To nie jest kwestia ulubionej sztuki. Jeśli mówimy o tych, w których grałem, to każda sztuka jest czymś nowym, kolejnym zadaniem, do którego trzeba podejść w miarę profesjonalnie. Nie wyróżniam żadnego ze spektakli, chociaż pewnym sentymentem darzę przedstawienie „Cinema” – być może dlatego, że było to pierwsze spotkanie, kiedy wszedłem w spektakl, który był grany już wcześniej... Miał on w sobie trochę magii – spektakl bez tekstu; prezentujący obrazy „robione pod kino”… Ale generalnie nie wyróżniam…
Czemu zdecydowałeś się na pracę w teatrze ulicznym?
Następne pytanie... (śmiech) Wyszło to trochę z przypadku… Jestem kształconym lalkarzem, potem przemknąłem przez teatr dramatyczny… Z ulicznym teatrem miałem do czynienia już wcześniej, jeszcze w Jeleniej Górze, ale wszystko to bardziej z przypadku niż z wyboru. Teatr to jest teatr, jeżeli spektakl ma ręce i nogi, to czy jest na ulicy czy w siedzibie, to nie ma większego znaczenia. Było to nowe doświadczenie, kolejny rodzaj teatru – jak najbardziej trzeba było spróbować. Gorzej jest być widzem w teatrze ulicznym – trzeba stać, przepychać się między ludźmi, bo nic nie widać...
Łatwiej się gra w plenerze czy w zamkniętej przestrzeni?
Zdecydowanie w sali. Chociaż… Pomimo całej upierdliwości grania na ulicy, czyli pomimo przeróżnych warunków zewnętrznych, klimatycznych (tutaj sypnie śniegiem, tu deszczem w oczy, tam zamróz chwyci…), pomimo przygotowania sceny (8 godzin montażu po to, żeby zagrać 40 minut spektaklu) teatr uliczny ma też swoje uroki! W latach młodszych zdecydowanie się w to bawiłem i nie bez przyjemności!
Z jaką najdziwniejszą sytuacją przyszło Ci się spotkać podczas pracy w KTO?
Było ich bardzo wiele, ale nie miały nic wspólnego ze spektaklami… (śmiech)
Jak się pracuje z Krzysztofem Niedźwiedzkim?
Świetnie. Myślę, że bardzo fajnie się dobraliśmy z całą ekipą – dobrze się wyczuwamy, rozumiemy i uzupełniamy… Jest to twórcza robota, wymyślamy na bieżąco różne rzeczy. To nie tylko odtworzenie czegoś, co autor napisał i reżyser obmyślił, to nieustanne szukanie i „dłubanie”, żeby było lepiej. A Krzysiek dodatkowo potrafi przepisać pół sztuki już w trakcie trwania prób, więc wiele nowych rzeczy może zaistnieć... (śmiech) To bardzo dobrze o nim świadczy, że potrafi posłuchać tego, co napisał i wycofać się, gdy wie, że to np. trochę za dużo tekstu naraz... Chwała mu za to!
Gdyby nie teatr to…
Robiłbym coś innego, może za lepsze pieniądze… Ale z drugiej strony nie miałbym tyle wolnego czasu… (śmiech)
Z teatrem zwiedziłeś wiele ciekawych miejsc na ziemi. Czy jest jedno najciekawsze?
Każdy wyjazd jest trochę inny i uczy czegoś nowego, każdy kraj ma inny klimat. Z takich ciekawszych miejsc, to Brazylia; Iran, pomimo że to kraj pewnych skrajności, warto go poznać…
Moje życiowe motto brzmi...
Żyć jak najdłużej, jak najciekawiej i uczyć się. Jak mówił Lenin: uczitsja, uczitsja i jeszczo raz uczitsja.
sobota, 5 lutego 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)