czwartek, 28 października 2010

Wszystko najlepsze zdarzy się dopiero w najbliższym czasie!

Rozmowa z Krzysztofem Niedźwiedzkim, autorem i reżyserem "Atramentu dla leworęcznych" i "Świętych tego tygodnia".

Jak trafiłeś do KTO?

Musiało to mieć miejsce z końcem lat 90-tych, kiedy spotkaliśmy się razem na PACE – Jurek Zoń z „Łyżką” [spektakl „Po czym poznać łyżkę stołową z bliska” (1997) – przyp. KTO], ja z Formacją Chatelet. Potem występowaliśmy parokrotnie tu w teatrze i tak to się jakoś zaczęło.

Zaczęła się ścisła współpraca? Czy odnowiła się teraz po latach?
Nasz kontakt trochę osłabł, gdy odszedłem od Chatelet i zajmowałem się innymi sprawami. Potem się odnowił przy okazji promocji pierwszego drukowanego numeru pisma „Nowy Pompon”. Co jakiś czas widywaliśmy się na festiwalach ulicznych, tak bardziej towarzysko, a w 2007 roku przyszedłem do KTO ze scenariuszem „Atramentu” i od tamtej pory widujemy się już znacznie częściej.

Masz jakieś pierwsze wspomnienie związane z teatrem KTO?
Bardzo wyraźnego nie mam.

A pierwsze wspomnienie z teatrem w ogóle?
Związane jest z okresem podstawówki. Moja mama, pracowała w szkole i często zabierała młodzież do teatru. No i ja chodziłem z nimi – co najmniej raz w miesiącu. Głównie do Słowackiego, ale też Starego, Ludowego… Wtedy jeszcze niewiele z tego rozumiałem, ale wytrwale siedziałem na parterze w loży i oglądałem.

Jakie masz plany na najbliższy sezon?
Na razie gromadzę pomysły i notuję uwagi dotyczące przyszłego projektu, które koncentrują się wokół powstającego z wolna „szkieletu” przeszłego spektaklu... Ale zanim pojawi się to w komputerze, musi się najpierw ułożyć w głowie. Zatem, w tym sezonie, z mojej strony, raczej nic nowego w Teatrze KTO się nie pojawi. Może w przyszłym… Chociaż tak sobie myślę, że w tym momencie w repertuarze są dwa moje spektakle, więc to już jest chyba dość dużo.

„Atrament” czy „Święci”? Z której sztuki jesteś bardziej zadowolony, dumny? Do której masz większy sentyment?
Sentyment mam większy do „Atramentu”. Natomiast uważam, że „Święci” są sztuką bardziej dojrzałą, mądrzejszą i bardziej konsekwentną. Jest to kolejny krok ku tej teatralności, do której cały czas dążę.

Jak się czujesz na scenie? Łatwiej Ci reżyserować czy grać?
Połączenie reżyserii z graniem jest bardzo trudne, chyba nawet w moim wypadku niemożliwe. Lubię występować na scenie, przy czym przyjemność sprawia mi bycie dublerem. Wydaje mi się, że tak jest najsensowniej. Muszę najpierw zobaczyć, jak wygląda sztuka na scenie, a potem dopiero w nią „wejść”. Jeśli od razu bym siebie obsadził, to musiałbym nagrywać każdą próbę i potem to oglądać, a to i tak nie dałoby takiego efektu, bo wiadomo, że to jest tylko płaskie nagranie. Ja muszę widzieć jak aktor jest ustawiony na scenie. Widzę, jak on gra i dopiero wtedy potrafię (dodając mu swoje aspekty) wcielić się w tę rolę.

Gdyby nie teatr to bym…
Pisał, co też od czasu do czasu uskuteczniam. Pisałem różne scenariusze, pisałem teksty dla różnych ludzi, dla stacji telewizyjnych, dla „Nowego Pompona”, który cały czas funkcjonuje… Gdyby nie teatr, to zająłbym się pisaniem.

Czy teatr daje więcej możliwości niż kabaret?
Teatr zawsze mnie bardziej interesował. I myślę sobie, że w kabarecie znalazłem się przez przypadek. Od początku istnienia Formacja Chatelet miała taki bardziej „parateatralny” charakter. Zawsze też bardziej interesował mnie kabaret aktorski, czyli coś takiego, co robi Rafał Kmita czy kiedyś Kabaret Starszych Panów.

Do czego mógłbyś porównać pisanie sztuki teatralnej?
Orgazm? Nie… (śmiech) Żartuję. Jest to wspaniała przygoda. Dla mnie najwspanialszym etapem jest reżyserowanie sztuki. Te dwa miesiące pracy z aktorami, to oczekiwany i piękny okres. Natomiast pisanie jest dla mnie również kapitalnym spełnianiem się. Cudowną twórczą pracą.

Czy potrafisz krytycznie spojrzeć na to, co napisałeś?
W przypadku „Atramentu” tekst pisałem blisko rok. Oczywiście nie była to ciągła praca, raczej etapowa. W wypadku „Świętych” ten proces trwał równie długo, ale w momencie, kiedy myślałem, że tekst jest już skończony i zaczęliśmy próby, doszedłem do wniosku, że nie jest on sceniczny. Ważne jest, aby tekst, który jest dobry w czytaniu, po przełożeniu go na język sceny, był równie dobry… Ponieważ tak nie było musiałem przerwać próby, żeby jeszcze nad nim popracować. Po dwóch, może trzech tygodniach wznowiłem próby. A po każdej wprowadzałem kolejne, drobne zmiany. Coś trzeba było wyrzucić, coś zmienić i tak przez cały czas aż do premiery.

Moje życiowe motto brzmi...
Wszystko najlepsze zdarzy się dopiero w najbliższym czasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz