piątek, 25 maja 2012

Teatr KTO na Brackiej


Z okazji jubileuszu 35-lecia Teatru KTO, kontynuujemy cykl rozmów z założycielami Teatru i twórcami pierwszych spektakli. Nasz cykl rozpoczęliśmy od wywiadu z Bronisławem Majem, a naszym drugim rozmówcą jest Adolf Weltschek – współzałożyciel KTO i reżyser pierwszego spektaklu pt. „Ogród rozkoszy”, a obecnie dyrektor Teatru Groteska w Krakowie.

Jakie było Pana doświadczenie teatralne przed założeniem Teatru KTO?

W gruncie rzeczy w teatrze jestem od zawsze. Po raz pierwszy wystąpiłem na scenie w trakcie zakończenia roku szkolnego pierwszej klasy szkoły podstawowej. Wcieliłem się wówczas w rolę murarza w wierszu „Wszyscy dla wszystkich” i od tego czasu - mogę powiedzieć z odrobiną emfazy - nieprzerwanie zajmowałem się teatrem. Stało się tak za sprawą wspaniałych pań Profesorek, które w podstawówce i w liceum wciągały nas w orbitę teatru, literatury i sztuki. W czasie studiów podejmowaliśmy różne próby robienia teatru studenckiego, aż w końcu znalazłem się w zespole Teatru STU. Początkowo pełniłem funkcje gospodarcze, przechodząc jednocześnie proces przysposabiania do zawodu aktora. Potem zagrałem w pierwszym spektaklu - „Exodus”, a następnie w kolejnych premierach Teatru STU.

Kto wpadł na pomysł, żeby założyć Teatr KTO i jak wyglądały jego początki?

Wydaje mi się, że to ja wpadłem na ten pomysł. Podrzuciłem tą ideę koledze - Bogdanowi Rudnickiemu, który razem ze mną studiował polonistykę. Krzysztof Jasiński z Teatrem STU wchodził wówczas w inne przestrzenie poszukiwań artystycznych i udostępnił nam stary lokal przy ul. Brackiej. Zdecydowaliśmy się na radykalną frakcję teatru politycznego, interwencyjnego, czyli takiego który już był mniej obecny w obszarze zainteresowań Teatru STU. Miał być to teatr polityczny, ale oparty na innej zasadzie niż to, co działo się wówczas w tym nurcie. Nie miał on bazować na publicystyce sensu stricte tylko na literaturze, która wtedy była cenzurowana. Chcieliśmy robić teatr, który poprzez literaturę dotykał rzeczywistości PRLu, dlatego sięgaliśmy po takich autorów jak Konwicki, Hłasko - czyli pisarzy źle postrzeganych przez cenzurę w tamtych czasach.

Czy był to zatem teatr polonistów, w którym najważniejsza była literatura?

Była to raczej idealna synteza – z jednej strony poloniści – Bronek Maj, Bogdan Rudnicki, a z drugiej strony ja, Jurek Zoń i Józek Małocha, czyli osoby, które żyły festiwalowo i na bieżąco doświadczały pulsu teatru. To nie był literacki teatr w sensie prostego przekazywania tekstów. Zawsze towarzyszyło mi przekonanie, że teatr jest sztuką autonomiczną, która powstaje na deskach sceny. Literatura w teatrze jest rzeczą drugorzędną - materią teatralną, którą teatr ma prawo wykorzystywać.

W spektaklu „Ogród rozkoszy” literatura odgrywała jednak bardzo dużą rolę.

Nie tylko literatura także materia teatru, gra Aktorów niosła ten spektakl i wyróżniała spośród innych realizacji teatru studenckiego tego okresu. Dla jego recepcji istotna także była sytuacja społeczno-polityczna. Kiedy zrealizowaliśmy spektakl „Ogród rozkoszy” to początkowo nie mogliśmy otrzymać zgody cenzury na publiczne prezentowanie tego przedstawienia, ze względu na nazwiska autorów wykorzystanych przez nas utworów literackich. Potem się to zmieniło. Pierwszy cel został jednak osiągnięty, czyli sięgnęliśmy do takiego narzędzia, które bulwersowało ówczesnych decydentów społeczno-politycznych. Publiczność przyjmowała to bardzo dobrze, być może także dlatego, że realizacji towarzyszyła atmosfera wydarzenia zakazanego.

Jak wspomina Pan okres prób do spektaklu „Ogród rozkoszy”? Czy praca była bardzo intensywna?

Nad spektaklem pracowaliśmy rok. Mieliśmy swoje zajęcia teatralne, studia, ale spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu na próbach. W związku z tym, że część osób zaangażowanych w tworzenie spektaklu niewiele miała do czynienia ze sceną, rozpoczęliśmy pracę od zajęć warsztatowych, które miały jakoś wyrównać poziom i przygotować tych mniej doświadczonych teatralnie. W trakcie budowaliśmy sytuacje i jednocześnie tworzyliśmy tekst, tzn. koledzy - głównie  Bogdan Rudnicki i Bronek Maj, dostarczali materiału literackiego, a my tę literaturę na scenie weryfikowaliśmy. Wiele było po drodze kontrowersji i dyskusji, ale to naturalny proces funkcjonowania takich nieformalnych grup.  

Czy łatwo było Panu reżyserować spektakl, w którym gra tylu indywidualistów?

Łatwo, ponieważ wszyscy byli chętni do pracy i robili to z pasją.

Czy był to zatem rodzaj współpracy, czy też ostatnie słowo należało do Pana, czyli do  reżysera?

Przez to, że pracowaliśmy nad tekstem, że sprawdzaliśmy go na scenie, te wybory wersji ostatecznej były dość oczywiste. Tego nie trzeba artykułować, czy formułować, to się czuje czy coś działa, czy nie. Tym co najbardziej przeszkadza w pracy, rozbija wszystkie nieformalne grupy jest ambicja i chęć udowodnienia komuś czegoś. My mieliśmy wspólny koncept, a jeśli pojawiały się jakieś ambicje to weryfikowała je scena. Wybór ostatecznego kształtu przedstawienia odbywał się jakoś naturalnie. Wspominam to jako niezwykle fajną pracę.

Czy był Pan również aktorem w spektaklu „Ogród rozkoszy”?

Tak, ale w związku z tym, że reżyserowałem miałem tylko epizodyczną rolę w finale. Wchodziłem jako dziwna siła pacyfikująca zastaną rzeczywistość. To był tylko finałowy akcent.

Czy w trakcie prób, prezentacji spektaklu wydarzyło się coś szczególnie zaskakującego?

Mieliśmy wiele radości i wiele zaskoczeń, kiedy na początku pracy przeprowadzaliśmy zajęcia warsztatowe. Były to czasy fascynacji Grotowskim i pracą nad ekspresją ciała. Nie będę tu podawał „tajemnic kuchni”, ale przyznam, że dla nas samych te zajęcia były zaskakujące, ponieważ wyzwalały się nieznane odcienie charakterów, czy osobowości różnych Kolegów. To były zajęcia trochę psychodramowe i może nigdy wcześniej i nigdy potem Koledzy tak się nie artykułowali, jak w czasie tych warsztatów, tzn. z taką ekspresją, otwartością i z taką energią. Trochę tak jest w tego typu teatralnym, zbiorowym działaniu, że uruchamia się pewien samonapędzający się mechanizm. Jeśli wszystko przebiega prawidłowo i wszyscy angażują się bez reszty w takie działania, to człowiek czuje się bezpiecznie i wtedy sięga do emocji, które skrywa, które gdzieś głęboko w nim drzemią. Wyzwalają się różne szalone ekspresje i to było niezwykle ciekawe i barwne.
Myślę, że część tych doświadczeń znalazła potem swoje przeniesienie w przedstawieniu, np. role Bronka Maja. Myślę, że od naszego spektaklu rozpoczęła się jego druga kariera - ta aktorska.

Obecnie jest Pan dyrektorem Teatru Groteska, jak ocenia Pan wpływ tamtych doświadczeń na to co robi Pan teraz?

W gruncie rzeczy człowiek kształtuje się w okresie dojrzewania emocjonalnego i intelektualnego. Te moje doświadczenia  wiążą się z doświadczeniem drugiej reformy - Living Theatre, Bread and Puppet, Festiwal w Nancy. Jestem ukształtowany przez ten sposób myślenia o teatrze, a on był prosty – teatr to jest autonomiczna sztuka, sztuka która ma wpływ na rzeczywistość.
 To co robiliśmy w Teatrze KTO wypływało bezpośrednio z tych doświadczeń. Teatr to jest medium, które musi wyprzedzać rzeczywistość, nie podążać za obowiązującymi powszechnie trendami kulturowymi czy obyczajowymi. Teatr powinien być nieufny wobec rzeczywistości a artyści powinni mieć oczy szeroko otwarte.
Dlatego uważam, że w obecnych czasach uwiądu elementarnego systemu wartości, teatr powinien zacząć go bronić ,  przypominać o konieczności jego istnienia i respektowania.  Odczuwam głęboką potrzebę porządkowania świata za pomocą sztuki, choć wiem, że jest to myślenie utopijne.
Na pewno wyczulenie na rzeczywistość w której żyjemy zostało mi z czasów studenckich. Podobnie jak w okresie pracy nad spektaklem „Ogród rozkoszy”, jestem uwrażliwiony na puls współczesności, podejmuję próbę diagnozowania tej rzeczywistości. Wtedy była to niezgoda na ówczesną rzeczywistość i dziś, chociaż postać świata się  zmieniła, też odczuwam niezgodę na wiele aspektów naszej rzeczywistości.      




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz