Kontynuujemy
cykl rozmów z założycielami Teatru KTO, z okazji jubileuszu! Tym razem swoimi
wspomnieniami podzielił się z nami Józef Małocha, który grał w pierwszym
przedstawieniu KTO pt. „Ogród rozkoszy”.
Dlaczego
postanowił Pan dołączyć do nowopowstającego Teatru KTO?
Była to decyzja praktyczna i aktorska. Gdy Adolf Weltschek zaproponował mi udział w
przedsięwzięciu, które miało zakończyć się spektaklem, na początku przede
wszystkim traktowałem to jako kolejną możliwość aktorskiego kształcenia się,
nie myśląc o dalszej perspektywie. To
oczywiście zmieniło się potem.
Jak
wspomina Pan początki Teatru i pracę warsztatową?
Jako budowanie przedstawienia, które wypowiadało się
w naszym imieniu na temat rzeczywistości totalitarnej, jej zwodniczych
mechanizmach i pułapkach. Nie wiedziałem wtedy, że przed Teatrem KTO
stoją tak długie lata wspaniałego rozwoju.
W pracy warsztatowej staraliśmy się odkryć nowe dla
nas możliwości, szukaliśmy nowej wrażliwości i środków ekspresji. Jak w każdej dobrej pracy warsztatowej był to
proces kolejnego uczenia się - przy okazji dążenia do osiągnięcia celu jakim
jest udany spektakl.
Jaką
rolę grał Pan w spektaklu „Ogród rozkoszy”? Czy była ona dla Pana wyzwaniem?
Postać nazywała sie Albinus. Człowiek bez skrupułów,
oportunista, pełen energii, ale bez żadnego moralnego kompasu, wredna postać. Rola nie była dla mnie wyzwaniem. Granie jej
było dla mnie wielką przyjemnością.
Spektakl
„Ogród rozkoszy” był w ówczesnych czasach spektaklem kontrowersyjnym, był
buntem przeciwko rzeczywistości, czy mieliście pewne obawy przygotowując to
przedstawienie?
Myślę, że spektakl był więcej niż buntem przeciw
rzeczywistości, był próbą jej analizy, a
więc przedsięwzięciem znacznie ambitniejszym i moim zdaniem bardzo udanym. Były
obawy, jak się okazało, słuszne, czy cenzura spektakl puści. Koledzy
wypowiedzieli się bardziej szczegółowo na ten temat, ja tylko to potwierdzam.
Młodszemu pokoleniu warto może dopowiedzieć, że za komunizmu KAŻDE
przedstawienie, nawet na małą skalę, musiało być zaprezentowane tzw. Urzędowi
do Spraw Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, popularnie zwanego "cenzurą",
który miał niepodważalne prawo do decyzji czy dane przedsięwzięcie dopuścić do
obiegu publicznego czy nie.
Czy
było coś, co szczególnie zapadło Panu w pamięć podczas tworzenia spektaklu
„Ogród rozkoszy”?
Niezwykła atmosfera
i zaangażowanie wszystkich uczestników od samego początku, jeszcze zanim
spektakl okazał się ważny, bardzo dobrze odbierany i rozumiany przez
publiczność. Prawie wszyscy, którzy w nim uczestniczyli, od aktorów przez
inżynierów światła po muzyków i kompozytora byli profesjonalistami w swoich
zawodach, a pracowali ochotniczo, za darmo i z pasją, nie licząc się z czasem.
Od
roku 1980 mogliście zacząć pokazywać spektakl na festiwalach. Jak wspomina Pan
atmosferę festiwali teatralnych tamtych czasów?
Była wspaniała i niepowtarzalna. Eksplodowała wolność, na kilkanaście miesięcy
zanikł strach. Mieliśmy świadomość, że
na swój sposób uczestniczymy w czasach przełomowych, że swoją małą cegiełką
dokładamy się do ogólnonarodowej dyskusji na tematy najważniejsze: wolności,
odpowiedzialności za swoje czyny, a także idealizmu, który może przekroczyć
granice naiwności i przez to stać się niebezpieczny.
Czy
brał Pan udział w innych przedsięwzięciach Teatru KTO?
Niestety, nie.
Czego
nauczyła Pana praca w Teatrze KTO?
Potwierdziła to co uświadomiłem sobie jeszcze w Teatrze STU, a czego, mam nadzieję,
doświadczają obecni uczestnicy Teatru KTO, a mianowicie, że sztuka to być może
jedyna dziedzina działalności człowieka, która potrafi budować mosty między
ludźmi i zbliżać ich do siebie, bez względu na ich kulturę, religię,
narodowość, poglądy społeczne i polityczne.
To niezwykła siła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz