wtorek, 20 marca 2012

Krakowski Teatr Osobliwości, czy może Krakowski Teatr Objazdowy

Z okazji jubileuszu 35-lecia, który Teatr KTO obchodzi w tym roku, prezentujemy cykl rozmów z założycielami KTO i twórcami pierwszych spektakli. Zaczynamy od wywiadu z Bronisławem Majem - poetą, eseistą, a także współzałożycielem Teatru KTO i pomysłodawcą jego nazwy

Jakie były początki Teatru KTO, czym miał się on różnić od innych krakowskich teatrów istniejących w tamtym czasie?

Przede wszystkim tym, że miał być najlepszy. Teatr KTO miał mówić prawdę o rzeczywistości, w której żyliśmy.

Nie do końca wiedzieliśmy wtedy, co będziemy robić, nie otwierały się przed nami żadne perspektywy. Po studiach miałem zakaz pracy aż do roku 1979. W tej nudzie i beznadziejności, która nas otaczała, robienie takiego teatru było sposobem na życie. To nie było miejsce, do którego się przychodziło i brało się pensję - to była nasza enklawa wolności. Do pierwszego składu zespołu należeli m.in. – starcy założyciele: Adolf Weltschek, Bogdan Rudnicki, Jerzy Zoń i ja. We wrześni 1977 roku rozpoczęliśmy pracę w mieszkaniu przy ul. Brackiej 4 – w dawnej siedzibie Teatru STU, którą udostępnił nam Krzysztof Jasiński. Od początku wszystko musieliśmy robić sami, poczynając od porządków, sprzątania, po palenie w piecu, pisanie scenariusza spektaklu i uczenie się aktorstwa. To był pewien rodzaj komuny, do której należało dziesięcioro aktorów, a także nasi przyjaciele, nasze sympatie i ludzie, którzy do nas lgnęli.

Jest Pan pomysłodawcą nazwy „Teatr KTO”, jak brzmi rozwinięcie tego skrótu – Krakowski Teatr Osobliwości, czy może Krakowski Teatr Objazdowy?

Najpierw skrót był głęboką tajemnicą, ale teraz już zapomniałem - więc pozostanie tajemnicą na wieki (śmiech).

Jak wyglądała praca nad pierwszym spektaklem, który przygotowaliście?

Pierwszym spektaklem był „Ogród rozkoszy”, powstał on w oparciu o teksty autorów, których wówczas czytaliśmy, a także o nasze własne. Nad scenariuszem pracowaliśmy rok we trzech - Weltschek, Rudnicki i ja. Najpierw zbudowaliśmy strukturę, a później wypełnialiśmy ten schemat literaturą. Nieprzyzwoicie dużo wtedy czytaliśmy; teksty do scenariusza odnajdowaliśmy u naszych ulubionych autorów: u Tadeusza Konwickiego, Alberta Camusa, Witolda Gombrowicza, Marka Hłaski i wielu innych.

„Ogród rozkoszy” był poruszającym i gorzkim obrazem całego ostatniego czterdziestolecia. Muzykę do naszego przedstawienia napisał Janusz Stokłosa. Ponieważ nie mogliśmy tego nigdzie nagrać, muzyka na każdym spektaklu była odtwarzana na żywo przez kwartet smyczkowy, z którym – na akordeonie – grał sam Stokłosa. Kiedy spektakl powstał musieliśmy się zgłosić do cenzury i po trudnych rozmowach zmuszeni zostaliśmy do takiego układu - nie można było mówić o tym spektaklu ani pisać o nim, nie mogliśmy sprzedawać biletów, rozwieszać plakatów, a na widowni nie mogło być więcej niż 50 osób.

Po roku intensywnej pracy 26 września 1978 r. na Brackiej odbyła się premiera „Ogrodu rozkoszy”.

Skoro nie mogliście promować spektaklu, mówić o nim, rozklejać plakatów, to czy udawało się zebrać ludzi, żeby przychodzili zobaczyć przedstawienie?

Spektakl stał się niesamowicie ważny, bo takiego teatru nie można było zobaczyć gdzie indziej i dlatego „szeptana propaganda” w zupełności wystarczała. Kiedy przyszedł rok osiemdziesiąty i mieliśmy 16 miesięcy względnej wolności, mogliśmy pojechać z naszym przedstawieniem na kilka festiwali. I gdziekolwiek się pojawiliśmy - wygrywaliśmy. Pewne elementy były niestety ocenzurowane, kazano nam np. zmienić kolor zasłon, które opuszczaliśmy w jednej z ostatnich scen, z czerwonych na szare,. Takie „korekty” były na szczęście nieznaczne. W ciągu tych szesnastu miesięcy staraliśmy się nadrobić czas i dużo jeździliśmy, a potem wybuchł stan wojenny. Prawdopodobnie gdyby nie to, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Był pan przede wszystkim scenarzystą w Teatrze KTO, czy też raczej aktorem?

Autorem i – chyba przede wszystkim - aktorem. W pierwszym spektaklu grałem trzy role.

Czy zdarzały się jakieś zabawne sytuacje w trakcie pracy nad spektaklem „Ogród rozkoszy”?

Było ich wiele. Na przykład w jednej scenie kolega wyskakiwał z kijem, bo zaraz miało dojść do potwornej bójki, ale nagle okazało się, że kij gdzieś zaginął - nie ma go wśród rekwizytów. Elementami scenografii były bardzo różne przedmioty, m.in. stare, zdezelowane zabawki i on w desperacji złapał w rękę jakąś kaczuszkę i ruszył z nią zamiast kija. Partnerujący mu na scenie aktor miał wtedy powiedzieć „Synuś, oddaj ten kijaszek.”, ale zamiast tego powiedział „Synuś, oddaj tę zabaweczkę.”. Jakoś na szczęście udało mu się nie roześmiać.

Tworząc teatr myśleliście, że będziecie w ten sposób zarabiać na życie, czy też miał to być rodzaj hobby?

Na początku nie mieliśmy żadnych możliwości, żeby żyć z teatru. To był sposób na życie, ale nie sposób na zarabianie. Każdy z nas coś wtedy robił poza teatrem, ja np. drukowałem, miałem jakieś literackie stypendia, więc jakoś się udawało przeżyć. Z tym, że wtedy potrzeby nasze były niewyobrażalnie skromne, no i nie było też na co wydawać pieniędzy (gdyby je ktoś miał). Pamiętam jak przyjeżdżali do nas ludzie z Zachodu i byli zszokowani takim życiem, ale też jednocześnie podobało im się to, że np. do Polaka można było przyjść bez zapowiedzi telefonicznej (tego, że nie mieliśmy telefonów, jakoś nie zauważali), wpaść jednego dnia i nie wyjść przez kolejne cztery dni, wypijając przy tym morze alkoholu i paląc setki papierosów i spędzić ten czas dyskutując wyłącznie o absolutnie fundamentalnych problemach; idea Boga u Dostojewskiego, to był jeden z najlżejszych tematów…To była typowa atmosfera tamtych czasów - niesamowite ubóstwo w sensie materialnym i bardzo wysoki poziom duchowości.

Pomimo tego, że w połowie lat osiemdziesiątych odszedł Pan z teatru KTO to jednak wciąż wraca Pan do współpracy z Jerzym Zoniem (dyrektorem Teatru KTO).

My się z Zoniem dalej przyjaźnimy. Poznaliśmy się na studiach w 1972 roku na Wydziale Polonistyki i ta znajomość trwa do dziś. Mam nadzieję, że w tym roku będziemy po raz kolejny przygotowywać wspólnie Noc Poezji.

Czy po odejściu z teatru pisał Pan jeszcze scenariusze dla KTO?

Z Jerzym Zoniem zrobiliśmy gigantyczny spektakl plenerowy z okazji 650-lecia otrzymania praw miejskich przez Nowy Targ. Jan Kanty-Pawluśkiewicz napisał muzykę do widowiska i zaprosił mnie i Jerzego Zonia do współpracy. Udział w tym ogromnym przedsięwzięciu wzięli znani aktorzy, m.in. Jerzy Trela, Jerzy Stuhr, Zbigniew Zamachowski i wielu innych.

Jak wspomina Pan dziś pracę w Teatrze KTO?

Teatr KTO był dla mnie ogromnie ważnym epizodem w życiu. Ten rok pracy nad spektaklem był niebywale otwierającym dla nas jako ludzi. Byłbym kimś innym, gdybym nie miał za sobą doświadczenia pracy w tego rodzaju teatrze – w którym następuje spotkanie nas aktorów z widzami. W teatrze repertuarowym jest konwencja, istnieje pewnego rodzaju umowność, a tutaj nie, tu jest się po prostu całym sobą. Na szczęście Teatr KTO jest taki nadal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz